czwartek, 9 sierpnia 2012

Wakacyjny wypad nad morze na kociołek małży

Zakochanych w polskich dzikich plażach belgijskie wybrzeże raczej rozczaruje: gdzie nie spojrzysz, zawsze na horyzoncie będzie majaczył jakiś betonowy apartamentowiec. Niestety Belgowie mają bardzo zurbanizowane wybrzeże, wszędzie mieszkania na wynajem dla wczasowiczów koniecznie z widokiem na morze.


Bywałam nad tutejszym morzem o różnych porach roku, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się leżeć tu plackiem, a tym bardziej wykąpać. To nie to morze, a może po prostu to nie w mojej naturze. Uwielbiam za to spacery po szerokich, przepastnych w czasie odpływu plażach. Mogę godzinami podziwiać śmiałków ślizgających się po falach i ginących raz po raz w młóconych prądami, zmąconych, brunatno-szarych wodach Morza Północnego. Albo wynająć rower, a jeśli jesteśmy większą grupą, kilkuosobową rykszę i pedałować pod wiatr po wygodnych promenadach. A potem, w zależności od pory dnia i apetytu, gofry lub berlińskie pączki – bo tak je tutaj nazywają boules de Berlin – albo kociołek małży. Morze Północne ma swoje specjały i urok. Tu się nie przyjeżdża opalać. Tu się przyjeżdża nawdychać zdrowego powietrza i dobrze zjeść ;))

Ponieważ często pytacie o miejsca, które warto tutaj odwiedzić, na jakie ceny się nastawić, co przywieźć i gdzie kupić – i nie zawsze daję radę odpowiedzieć na czas na wasze pytania, za co bardzo przepraszam – chciałabym wam dzisiaj polecić jedno takie miejsce nad morzem. Jeśli będziecie kiedyś w Brugii, stamtąd jest już tylko 20 minut nad morze do Blankenberge. A jeśli waszą bazą wypadową jest Bruksela, to bez problemu znajdziecie kolejowe połączenie z tą miejscowością. Niewątpliwą atrakcją tego miasteczka, szczególnie dla rodzin z dziećmi, jest Sea Life Center, w którym można podziwiać florę Morza Północnego, a tuż obok latem również rzeźby z piasku. Kiedy nie można liczyć na piękną pogodę, jak to często ma w Belgii miejsce, tutaj pomyślano o alternatywnych dla wczasowiczów atrakcjach.

Po zachodniej stronie plaży w Blankenberge znajduje się przystań żeglarska, która kiedyś była przystanią rybacką. Jeśli obejdziemy przystań z zachodniej strony, miniemy zabytkowy budynek Harbour Office i kilka nowoczesnych salonów jachtowych, wyjdziemy prosto na Oesterput. To miejsce, do którego warto wpaść na owoce morza i ryby. Przyznaję, że trochę ukryte przed turystami, za to bardzo cenione przez tutejszych. Trzeba znać drogę, żeby tam trafić, bo jak sama nazwa mówi, to dziura, dziura z ostrygami (w wolnym tłumaczeniu mojego syna, bo ja nie znam niderlandzkiego).
Latem można zjeść na świeżym powietrzu na przestronnym tarasie – my jednak woleliśmy klimatyczne wnętrze: restaurację urządzono w starym hangarze. Jego mury zdobią reprodukcje starych fotografii, na których możemy zobaczyć, jak ostrygi i małże hodowano 100 lat temu w Belgii, zanim zaczęto je sprowadzać z sąsiedniej Holandii i Francji. W oczekiwaniu na zamówienie można zajrzeć do basenu ze skorupiakami i przyglądać się uwijającym się w kuchni szefom, bo kuchnia jest otwarta. Nie ma sztywno krochmalonych obrusów i serwetek. Są za to krzesełka dla dzieci i miejsce, gdzie będą się mogły pobawić na tarasie. Ale uwaga: jeśli nie lubicie muszli i ryb, to nie ma po co tam zaglądać, tym bardziej, że w Oesterput nie proponują żadnych zamienników, a większość produktów przyrządzana jest bez zbędnych udziwnień, tak by podkreślić ich naturalny morski smak.
Małże podawane są na przykład tylko na cztery sposoby: nature czyli z selerem naciowym i cebulą, z czosnkiem, w białym winie i na sposób szefa kuchni. Nie znajdziecie tu długiej liczącej kilkanaście, jeśli nie więcej pozycji listy, jak w wielu restauracjach, które serwują małże pod i turystom. Wszystko jest za to niesamowicie świeże, a na tablicy obsługa notuje kredą, skąd danego dnia pochodzą produkty. Jestem pewna, że doświadczycie oczopląsu, kiedy miniecie kogoś z obsługi wynoszącego olbrzymią tacę owoców morza dla gości. To często zestaw dla kilku osób, jego cena oscyluje w granicach 35 euro od osoby, ale trzeba być autentycznym amatorem owoców morza, żeby wszystko spałaszować. Jest też trochę ryb z solą atlantycką na czele, a dla tych mniej odważnych łosoś.
Z osobliwości Morza Północnego powinnam wymienić drobne szare krewetki. Można je dostać w formie sałatki, którą faszeruje się wydrążone pomidory (tomates-crevettes), w zupie uwarzonej na ich flambirowanych skorupkach (bisque de crevettes grises) oraz w formie krokietów, za którymi przepadają zwykle dzieci.
Jak już wspomniałam, mottem przewodnim w Oesterput jest jak najprościej, więc na stoliku znajdziecie koszyczek z pieczywem i masłem, a do ryby podają purée ziemniaczane i sałatę, ale nie liczcie na słynne belgijskie frytki. Nie przeszkodziło to nam jednak wymieniać się muszlami i z trudem pokończyliśmy nasze kociołki.
Ceny są jak najbardziej normalne, czyli takie jak "na mieście": za kociołek małży zapłacimy 22 euro, sola jest oczywiście najdroższą rybą w menu – 30 euro, inne ryby w cenie kociołka małży. Przystawka, czyli krokiety lub zupa, to koszt 10-12 euro. Restaurację wyróżniano wiele razy w rozmaitych rankingach za wysoką jakość serwowanych produktów. Obsługa dynamiczna, po obiedzie starczy wam czasu, żeby przejść się po pobliskim molo albo wynająć rowery i przejechać się gdzieś na deser ;) 


Oesterput
Wenduinsessteenweg, 16
Blankenberge
 

 


wtorek, 7 sierpnia 2012

Dalej Ramadan: harira, jagnięcina z bakłażanami i orzeźwiająca sałatka z kolendry i pomidorów

Dzisiaj aż trzy propozycje, bo krótki ten Ramadan i boje się, że nie zdążę z przepisami. Po pierwsze zupa, w której obok soczewicy, pojawia się groch, cieciorka a czasami nawet suszony bób, który Marokańczycy suszą tak jak my groch. I choć mogłoby się wydawać, że to zupa zdecydowanie zimowa, w Maroku nie ma to znaczenia, bo jest to po prostu danie, którym po szklance mleka i kilku daktylach przerywa się całodzienny post. I nawet jeśli Ramadan wypada w środku lata jak teraz, nikomu to nie przeszkadza. Potem bardzo prosty przepis na duszoną jagnięcinę, którą dopełniają najpierw lekko przyrumienione na patelni, a następnie duszone plastry bakłażana. A na koniec niezwykła i niesamowicie orzeźwiająca sałatka w sam raz na te porę roku, szczególnie dla tych, którzy lubią kolendrę. (Szczerze mówiąc nie rozumiem, jak można jej nie lubić....!?)

Serdecznie zapraszam!




Harira
300 g jagnięciny na zupę
3-4 pomidory
1 cebula
2-3 łodygi selera naciowego 

100 g soczewicy 
100 g cieciorki (może być z puszki)
100 g drobniutkiego makaronu typu vermicelles

drobno posiekana natka pietruszki i kolendra
oliwa 

cytryna
przyprawy : sol i pieprz, szafran, papryka, mielony imbir, kurkuma


Cebulę obieramy i kroimy na grubsze kawałki. Wrzucamy do blendera razem z pokrojonymi pomidorami – można je wcześniej sparzyć i obrać ze skórki – i pokrojonymi lodygami selera i miksujemy.

Na odrobinie oliwy podsmażamy krótko pokrojone mięso, aż się ładnie przyrumieni. Dodajamy soczewicę i przyprawy. Dodajemy zblendowane warzywa, dolewamy litr wody. Solimy i przyprawiamy pieprzem. Zostawiamy na ogniu na pół godziny.

Na samym końcu dodajemy cieciorkę i makaron. Próbujemy i w razie potrzeby doprawiamy lub dolewamy wody. Po 10 minutach zupa jest gotowa. Podajemy z posiekaną natką i kolendrą. Można zupę delikatnie dokwasić sokiem ze świeżo wyciśniętej cytryny. 





Duszona jagnięcina z bakłażanami
na 4 osoby :
500-600 g jagnięciny
2 duże bakłażany
2 cebule
1 ząbek czosnku
puszka cieciorki
płaska łyżeczka cynamonu
płaska łyżeczka ostrej papryki
oliwa lub olej


Jagnięcinę kroimy na kawałki. Obieramy cebule i kroimy w piórka. Rozgrzewamy trochę oliwy w rondlu i wrzucamy pokrojone mięso. Powinno się ładnie przyrumienić i skarmelizować z każdej strony. (Ostatnio zauważyłam, że najlepiej wychodzi to w żeliwnym rondlu.) Dodajemy pokrojoną cebulę, mieszamy i zostawiamy pod przykryciem, aż cebula zrobi się trochę miękka. Solimy i przyprawiamy pieprzem. Dodajemy cynamon i paprykę. Porządnie mieszamy i zalewamy wody. Przykrywamy i zostawiamy na ogniu na 45 minut. 




W międzyczasie bakłażany myjemy i kroimy na dość grube plastry, tak około 0.5 cm. Partiami krótko smażymy lub grilujemy na patelni i odkładamy na bok.

Po 45 minutach sprawdzamy, czy mięso zaczyna dochodzić i wsypujemy do rondla cieciorkę. Jeśli zajdzie taka potrzeba, doprawiamy. Na wierzchu układamy plastry bakłażanów i zostawiamy na ogniu jeszcze na 10-15 minut. Podajemy z chlebem lub kaszą bulgur.





Sałatka z kolendry i pomidorów
kilka pomidorów w zależności od wielkości (w tej sałatce lubię pomieszać trzy różne gatunki, zwłaszcza, że mamy środek sezonu i można je dostać bez problemu – zazwyczaj biorę jedno bawole serce, 3 pomidory lycorossa lub roma i garść pomidorów koktajlowych)
bukiet kolendry – powinien być odpowiednio duży, bo to właśnie kolendra robi za zielon
ą sałatę w tej sałatce
1 lub 2 czerwone cebule
troch
ę oliwy
trochę świeżo wyci
śniętetego soku z cytryny
sól i pieprz
mielony imbir
trochę papryki 


Pomidory kroimy. Obieramy cebulę i kroimy na cienkie talarki. Listki kolendry oddzielamy od łodyżek. Dodajemy chlust oliwy, kilka łyżek soku z cytryny, szczodrze przyprawiamy – nie bójmy się imbiru i papryki – mieszamy, odstawiamy na 5-10 minut i gotowe. Sałatka eksploduje w ustach nieoczekiwaną świeżością. 


 
Ufff, no i to by było na tyle, bo ileż można pisać o Ramadanie... W końcu ma być w Belgii od kuchni ;))


niedziela, 5 sierpnia 2012

Różki nadziewane kozim serem z rozmarynem w sosie pomarańczowym


Jak widzicie jestem mocno zakręcona ostatnimi czasy na punkcie Maroka, tak bardzo chciałabym tam jeszcze raz pojechać – ale to chyba już nie w tym roku, więc pozostaje mi przeglądanie zdjęć i książek kucharskich z Maroka. Ponieważ zostało mi całkiem sporo ciasta filo w opakowaniu, które kupiłam, żeby zrobić pastillę, zaczęłam szukać jakiegoś ciekawego przepisu na wykorzystanie tego ciasta. I tak oto powstały te różki. Są bardzo proste w wykonaniu, a w połączeniu z pomarańczowym sosem bardzo efektowne. I nie tak bardzo słodkie jak tradycyjne wypieki marokańskie. Podałam je jako deser, natomiast w książce sugerowano je na śniadanie.  Jeśli chodzi o przepis, to cały czas korzystam z nieocenionej Cuisine marocaine Latify Bennani-Smirès.


Różki z ciasta filo nadziewane kozim serem

z podanych proporcji wychodzi 12 rożków:
200 g świeżego sera koziego lub owczego
kilka gałązek rozmarynu
2 łyżki miodu 

5 łyżek posiekanych migdałów
opakowanie ciasta filo 
olej do smażenia
na sos: 1 duża pomarańcza i 2 łyżki miodu 


Zaczynamy od przygotowaniu farszu: rozgniatamy widelcem ser, dodajemy miód i drobno posiekane listki rozmarynu. 



Wycinamy paski szerokości 6 cm z ciasta filo. Układamy po łyżce farszu na każdym pasku, posypujemy migdałami i składamy w trójkąty jak samossy.



Rozgrzewamy olej na patelni i smażymy różki z każdej strony, aż się ładnie przyrumienią. 




Z pomarańczy ścieramy trochę skórki i wyciskamy sok. 
Na sąsiedniej patelni podgrzewamy sok, dodajemy dwie łyżki miodu i startą skórkę i redukujemy do uzyskania syropiastej konsystencji. 



Podajemy polane sosem pomarańczowym. Jeśli to deser, to dwa różki na osóbę wystarczą...

...a to co zostanie następnego dnia na niedzielne śniadanie ;))